To już ostatni (prawie, bo będzie jeszcze jeden) i najbardziej przeze mnie wyczekiwany wpis andaluzyjski, który sprawia, że serce mi z tęsknoty pęka. Dlaczego? Bo dotyczy Cabo de Gata – przylądka będącego pod ochroną parku krajobrazowego. Ale to nie to świadczy o jego wyjątkowości, to ją tylko potwierdza. Miejsce magiczne, cudowne i niezwykle piękne.
Kolejnym punktem naszej andaluzyjskiej podróży po Rondzie, w której ma się lęk wysokości, były dwa urokliwe, niewielkie miasteczka górskie: Torrox i Frigiliana. Niby w żadnym z nich nie ma specjalnych atrakcji ani obiektów „must-see”, ale same w sobie są ciekawe i warte zobaczenia. Już sama droga pomiędzy nimi jest bardzo malownicza. Wąska, kręta i niezabezpieczona żadnymi barierkami skutecznie podnosi poziom adrenaliny i stanowi atrakcję samą w sobie.
Nie mam lęku wysokości, ale jest w Andaluzji takie jedno miasteczko, w którym mam. Poważnie, dopadł mnie lęk wysokości, pomimo że nigdy nie miałam z nim problemów. Tak sobie myślę, że Ronda wzbudza lęk wysokości u większości osób, które ją odwiedzają. Wszystko przez to, że stare i nowe miasto rozdziela wąwóz rzeki Guadalevín. Ogromny most kamienny łączy ze sobą obie części. Co ciekawe, wjeżdżając do Rondy, nic nie zapowiada spektakularnych widoków i lęku wysokości.
Cadiz to kolejne miasto andaluzyjskie, w którym fajnie byłoby przez chwilę pomieszkać. Nie jest wyjątkowo zachwycające, nie ma czegoś, co sprawia, że serce bije szybciej. Jest przyjemne. Nie za wielkie, nie za małe.
Na naszej mapie podróży kolejnym punktem po Sevilli był Park Narodowy Doñana, wpisany na Listę UNESCO, bogaty w faunę, zajmujący podmokłe tereny. Wiecie, flamingi, kormorany, itp. Zdjęcia prezentowały się niesamowicie (szczególnie te flamingi!), opisy też brzmiały zachęcająco, więc zdecydowaliśmy się tam pojechać.
Myślę, że stolica Andaluzji i kultury flamenco byłaby fajnym miastem do życia. Sevilla jest mniej więcej wielkości Wrocławia, więc nie za mała, ale też nie za duża. Wprawdzie nie zakochałam się w tym mieście, ale przez jakiś czas mogłabym w nim mieszkać. Dlaczego? Ma jakiś taki fajny klimat. Chociaż mówiąc o Sevilli z punktu widzenia turysty, warto ją z pewnością odwiedzić, ale raczej nie rzuca na kolana. Przynajmniej mnie nie rzuciła. Ale warto przyjechać chociażby dla jednej rzeczy: pokazu flamenco.
Podczas gdy ja jestem gdzieś pomiędzy Porto a Lizboną (o czym nie pozwalam Wam zapomnieć za pomocą Facebooka i Instagrama), Wy możecie poczytać o mieście leżącym stosunkowo niedaleko stąd, a mianowicie o hiszpańskiej Cordobie, aby pozostać w tym południowym klimacie, w którym ja teraz jestem (choć nie jest aż tak ciepło, jak było w Cordobie).
Granada jest inna od pozostałych, andaluzyjskich miast. Chyba jedyną znamienną i wspólną rzeczą tych miast jest fakt, że można wjechać do ścisłego centrum (o traumie z tym związanej już pisałam z samej Granady). Poza tym jednak Granada jest inna: starówka wręcz kipi arabskością.
Nasza krótka wizyta w Gaudix była zupełnie niezaplanowana i trochę przypadkowa. I takie są najfajniejsze! A wyglądało to tak: w drodze z Alicante do Granady spojrzałam do przewodnika, co o Granadzie mówi. I natknęłam się na wzmiankę o troglodytach w Gaudix. Mieliśmy jakieś 20 kilometrów do zjazdu z autostrady, więc jeśli przewodnik otworzyłabym 10 czy 15 minut później, byłoby za późno. Postanowiliśmy zboczyć z trasy i zobaczyć, jak wyglądają jaskinie współczesnych ludzi.
Alicante to dziwne miasto, którego nie potrafię jednoznacznie określić i zakwalifikować. Z jednej strony niczym specjalnym mnie nie urzekło i niekoniecznie chcę do niego wrócić. Z drugiej – nie do końca jest kurortowe, pomimo że kurortem jest. Nie ma też pięknej, zapierającej dech w piersiach starówki, ale ma taką całkiem sympatyczną.