Skip to content

TropiMy Przygody


Różowy zawrót głowy, czyli flamingi w Kolumbii!

Różowy zawrót głowy, czyli flamingi w Kolumbii!

Od dawna chciałam zobaczyć różowe flamingi. Nie mam pojęcia dlaczego, po prostu chciałam. Kiedy więc szukałam informacji o ciekawych miejscach na wybrzeżu w Kolumbii, mój wzrok przykuła malutka wioska: Boca de Camarones. Leży tuż przy pięknej zatoce, która jest domem dla tysięcy różowych flamingów! Wiedziałam, że musimy tam dotrzeć!

Turystyka? A co to?

Boca de Camarones to niby miejsce turystyczne – każde biuro podróży oferując wyjazd na Pustynię La Guajira, po drodze zahacza o flamingi. Zatem miejsce mocno turystyczne… A jednak nie. Zdziwiliśmy się szukając noclegu przez internet – znaleźliśmy jeden jedyny hotelik – doszliśmy do wniosku, że pozostałych nie ma w sieci, więc poszukamy na miejscu. Zatoka, a właściwie rezerwat Santuario de Fauna y Flora Los Flamencos to jedna z ważniejszych atrakcji wybrzeża karaibskiego Kolumbii. Wysiedliśmy z autobusu na głównej drodze przy miejscowości Camarones. 5 kilometrów marszu przez dość pustą wioskę, ku ogólnemu zdziwieniu i uciesze miejscowych, że jakaś dwójka Gringos z dużymi plecakami nie jedzie taksówką, dotarliśmy do celu. Boca de Camarones, miejsce z którego odpływa się oglądać flamingi, świeci pustkami. Kilkanaście domów, jeden malutki sklepik, zero turystów i tylko dwa miejsca, w których można zostać na noc. Niewykorzystany potencjał. Turyści przyjeżdżają tu z niedalekiej Santa Marty, gdzie Gringos śpią, imprezują i wykupują wycieczki na pustynię i flamingi. A tak pięknie wciśnięte pomiędzy zatokę z flamingami i Morze Karaibskie Boca de Camarones (z każdego miejsca wioski idzie się 3 minuty do zatoki i 3 minuty na plażę) niewiele z tego ma i nie umie swojego niezwykłego potencjału wykorzystać… Dla nas to dobrze, bo cieszymy się pustką i faktem, że miejsce nie jest zadeptane przez turystów. Z drugiej jednak strony, zastanawialiśmy się, jak wiele mogliby z turystyki otrzymać niezbyt bogaci mieszkańcy, gdyby tylko mieli żyłkę do biznesu. Albo gdyby ktoś im pokazał, jak to zrobić.

Wschód, łupinka i różowe flamingi

flamingi kolumbiaWybieramy jedno z dwóch miejsc do spania, błąkamy się po plaży i dogadujemy poranny rejs z miejscowym przewodnikiem (nie pamiętamy jego imienia, więc na potrzeby tego tekstu nazwijmy go Henio – od hiszpańskiego słowa Indígeno – Indianin :)), aby zobaczyć flamingi. Oczywiście te duże ptaki nie mogą czekać na nas tuż przy brzegu, tak jak to sobie wyobraziłam… Dzięki temu jednak wstajemy długo przed wschodem słońca, idziemy razem z Heniem na brzeg laguny, gdzie nasz przewodnik wyciąga swoją łupinkę (serio, to nie była łódź, tylko łupinka), zawiesza podziurawiony, brezentowy żagiel na prowizorycznym drewnianym maszcie, wiążąc go węzłem – na pewno nie żeglarskim. Zaczynam mieć wątpliwości, czy chcę do tej łodzinki (łódź naprawdę nie przechodzi przez gardło ani przez klawiaturę) wsiąść. Ale wyjścia nie mamy, przecież flamingi czekają! A poza tym słońce zaczyna się pokazywać, malując na pomarańczowo krajobraz. Łapię za aparat, zapominam o moich obawach i wskakuję szybko do łupinki, bo przecież zaraz zmienią się kolory! Wypływamy, nasza łupinka całkiem nieźle sobie radzi na wodzie – ku naszemu zaskoczeniu nie toniemy przy pierwszej małej fali 🙂 Płyniemy w miejsce, w którym według naszego przewodnika są tysiące flamingów. Słońce zdążyło już wstać i zaczyna przygrzewać niemiłosiernie, a flamingów nie widać. Płyniemy kolejną godzinę, a na horyzoncie pusto. Gwarancji zobaczenia flamingów nigdy nie ma – może akurat dzisiaj gdzieś odleciały? A może w grudniu wcale ich tu nie ma i nasz przewodnik postanowił wykorzystać dwójkę nieświadomych Gringos? Zaczynamy podejrzewać, że „moich” flamingów nie zobaczymy… Ale płyniemy, niezbyt cierpliwie czekamy i pytamy po raz kolejny: „gdzie te flamingi?” Nasz Henio ze stoickim spokojem odpowiada: „niedaleko”. Nagle pokazuje palcem na horyzont i mówi: „tam są, widzicie?”. Oczywiście, że nie widzimy. Linię wody odcina linia lasu – tyle widzimy. Nic różowego, nic ruchomego. Płyniemy dalej, wiatr trzepocze naszym dziurawym żaglem, a we mnie wzbiera burza… „Gdzie są moje flamingi?” – myślę. Henio dalej wskazuje na horyzont i nagle, dostrzegamy coś oprócz linii odcięcia wody od lasu. Daleko, ale już wiemy, że coś tam  jest i jest tego dużo. Zbliżamy się, a ta podłużna plama zaczyna nabierać konkretnych kształtów i kolorów, a dokładniej koloru różowego! A więc to jednak są flamingi! Zaczynamy je też słyszeć. Skrzeczą jak stare radio! Tyle ich jest, tak ze sobą rozmawiają! Pogadalibyśmy z nimi, ale my nie skrzeczymy jak stare radio, a to utrudnia nam znacząco komunikację. Musimy się zadowolić patrzeniem i słuchaniem. Na horyzoncie flamingów są tysiące, a z każdym kolejnym machnięciem wiosła (żagiel już ściągnięty, co by nie płoszyć ptaków) przewodnika widzimy dokładniej i słyszymy wyraźniej. Posłuchajcie i zobaczcie sami!

Flamingi są przepiękne, więc karta w aparacie się zapełnia, a my cieszymy się jak dzieci na wycieczce w wesołym miasteczku! U nas też różowo i głośno 😉 Szkoda tylko, że nie możemy podpłynąć bliżej, ale rozumiemy, że to je spłoszy, a tego robić nie chcemy. Nacieszyliśmy się, nasłuchaliśmy, czas wracać. I tu czeka nas niespodzianka! Zaczyna mocno wiać, niebo zasłaniają chmury. Łupinką buja na lewo i prawo, a my zastanawiamy się, czy dopłyniemy cali do brzegu. Bo że będziemy mokrzy to już wiemy – fale co chwilę nas oblewają, a ja staram się chronić aparat przed zamoknięciem. Przy każdym bujnięciu marzymy, żeby dopłynąć do brzegu w jednym kawałku, a nasz przewodnik, przyzwyczajony zapewne, ze stoickim spokojem operuje malutki sterem. Oczywiście dopływamy bez szwanku do brzegu i jesteśmy wdzięczni Heniowi za pokazanie nam flamingów i bezpiecznie odstawienie na ląd. A przed sobą mamy cały dzień na lenistwo w miejscu, w którym po plaży można biegać nago, bo praktycznie nikogo na niej nie ma, a najbliższe połączenie z internetem jest 20 kilometrów dalej! Spacerujemy, rozkoszujemy się tym błogim lenistwem i wciąż się zastanawiamy, jak to możliwe, że tak tu cicho i pusto. Dlaczego Henio całymi dniami przesiaduje przed swoją chatką wraz z całą, wieloosobową rodziną i nie robi zupełnie nic? A mógłby mieć klientów na pęczki i nie martwić się o to, co jego rodzina zje na kolację, gdyby tylko wiedział jak ich przyciągnąć… Daje nam namiary na siebie (to chyba jedyna forma reklamy, jaką zna), a zatem jeśli bylibyście w okolicy i chcieli zobaczyć flamingi, służymy uprzejmie kontaktem!

Informacje praktyczne

  • Aby dostać się do Boca de Camarones, należy wybrać autobus jadący do Riohachy, czy to z Santa Marty, czy z Cartageny (autobus z Santa Marty do Riohachy kosztuje ok. 30 000 COP – ok. 45 zł w grudniu 2015). Bilet należy kupić do Camarones – kierowca zostawi nas przy skręcie do miejscowości. Tam mamy wybór: skorzystać z usług jednej z moto taxi (ze względu na nasze duże plecaki odrzuciliśmy tę ofertę), podejść do głównego placu miasteczka i wziąć taksówkę, zrobić sobie 5-kilometrowy spacer lub łapać stopa. My połączyliśmy dwa ostatnie punkty.
  • Rejs na flamingi: żeby pomachać flamingom, trzeba znaleźć przewodnika, który ma łódkę. W tak małej miejscowości to żaden problem. Zapytajcie w jednym z dwóch miejsc do spania, napiszcie do nas lub pójdźcie do plaży, gdzie jest tablica informacyjna o parku narodowym i tam przewodnik znajdzie Was sam. W rejs wypływa się wcześnie, przed wschodem słońca i trwa to jakieś 3-4 godziny, w zależności od wiatru i umiejętności wioślarskich przewodnika. Koszt takiego rejsu to ok. 50-60 000 COP zależnie od zdolności negocjacyjnych i znajomości hiszpańskiego 🙂
  • Jak już wspomniałam, w Boca de Camarones są dwa miejsca do spania. Jedno z nich jest na Bookingu, drugie nie. Ceny w obu są podobne i wynoszą ok. 40-50 000 COP za osobę. Również można próbować negocjować, jeśli nie ma akurat wielkiego obłożenia.

Szukacie ciekawych miejsc w Kolumbii? Zajrzyjcie na stronę o Kolumbii na naszym blogu!

Sami nie wiemy, czy wolimy widzieć Boca de Camarones nietknięte przez turystykę, czy jednak fajniej, żeby miejscowi wykorzystali potencjał i korzystali z napływu turystów, co wiąże się z tłokiem w tym pustym miejscu… A Wy, jak myślicie, która wersja lepsza? Podzielcie się z nami w komentarzach!

[ezcol_1third]zarezerwuj lot[/ezcol_1third] [ezcol_1third]zarezerwuj nocleg[/ezcol_1third] [ezcol_1third_end]wypożycz samochód[/ezcol_1third_end] Jeśli zarezerwujecie lot, noclegi lub samochód za pomocą powyższych linków, my dostaniemy parę groszy. Waszej rezerwacji nie zrobi to różnicy, a my wprawdzie kokosów nie zarobimy, ale zawsze na jakiś obiad czy wino się uzbiera 🙂 Dziękujemy!

21

  • Maria B

    14 marca, 2016

    I na chwilę, o poranku, z zimniastej Finlandii przeniosłam się w inną krainę…Dzięki

    • Koralina

      14 marca, 2016

      Nie ma za co, cieszymy się, że zadziałało! 🙂 Swoją drogą za moją zimniastą Finlandią to trochę tęsknię i też mogłabym się tam na chwilę przenieść – może się zamienimy?;)

  • Iri (Iri Sunshine)

    14 marca, 2016

    Piękne zdjęcia, a flamingi wyglądają, jakby niemal unosiły się nad wodą. Magia:)

    • Koralina

      14 marca, 2016

      Dziękuję bardzo! 🙂 Oj tak, magiczne te flamingi 🙂

  • Tati B.

    9 marca, 2016

    Przydałoby się jakieś tele na zdjęcia. Rozumiem doskonale emocje i odczucia!

    • Koralina

      9 marca, 2016

      Nawet nie wiesz, jak bardzo żałowałam na tej łódce, że nie mam tele… :/

  • Świat według Rostków

    8 marca, 2016

    mamy zamiar je wyTROPIĆ w Meksyku 😀

    • TropiMy Przygody

      8 marca, 2016

      Dla nas następne spotkanie z nimi będzie w Boliwii 🙂

  • Z pamiętnika podróżoholika

    8 marca, 2016

    Też tam byłam! ale było znacznie mniej wody (w maju) i flamingi były widoczne nawet z brzegu :D. Ale powiem Wam, że po Boliwii te kolumbijskie mnie już tak nie zachwyciły 😉

    • TropiMy Przygody

      8 marca, 2016

      Zobaczymy jakie będą nasze wrażenia porównując w drugą stronę 😉

  • Alicja Kubiak

    8 marca, 2016

    Nasze byly w Celestun, w Meksyku….boskie..i warzechy tez byly i inne wrony 😉 cudenka

    • TropiMy Przygody

      8 marca, 2016

      Przed nami boliwijskie jeszcze 😛

    • Alicja Kubiak

      8 marca, 2016

      To powiecie, ktore lepsze.

  • Grażyna Wudniak

    8 marca, 2016

    … z pozdrowieniami <3

    • TropiMy Przygody

      8 marca, 2016

      Dziękujemy 🙂

  • Mojekontiki Travel Blog

    8 marca, 2016

    Flamingi <3

    • TropiMy Przygody

      8 marca, 2016

      Flamingi <3 <3 <3

  • Monika Szulik

    8 marca, 2016

    Też uwielbiamy flamingi, pół wakacji na Sardynii polegało na ich wypatrywaniu

    • TropiMy Przygody

      8 marca, 2016

      to się świetnie rozumiemy 🙂

  • Kami Kowalewska

    8 marca, 2016

    aaa Karola, to coś dla mnie, ja też kocham flamingi! Widziałam je na Sardynii, na Kubie, a teraz będę na nie polować na Cyprze 😉

    • TropiMy Przygody

      8 marca, 2016

      nam na Cyprze (też byliśmy w marcu) się nie udało 🙁 Ale trzymam kciuki! A przed nami jeszcze boliwijskie flamingi! 😀

Podziel się swoją opinią