Cañon del Blanco. Historia pewnej znajomości
Ktoś kiedyś powiedział, że są miejsca, które trzeba zobaczyć i ludzie, których trzeba poznać. Są też przypadki lub zrządzenia losu, które łączą ze sobą ludzi z miejscami i pojawiają się na Twojej drodze tak, jak Cristian i jego Cañon del Blanco pojawił się na naszej.
Środek zimy w Patagonii. Przynajmniej zimy deszczowej, nie śnieżnej, a to trochę lepiej zważywszy na okoliczności. Stoimy przy drodze w oczekiwaniu na samochód, który nas zabierze. Średnio mija nas samochód na godzinę. Przejechało ich już 6. Żaden się nie zatrzymał. Nietrudno stracić nadzieję, ale wciąż się jej kurczowo trzymamy. Inaczej będziemy zmuszeni pukać do drzwi mieszkańców Los Cipreses i prosić o kawałek podłogi na zimną noc. A jest ich dokładnie 179. Nie ma zasięgu, nie ma asfaltu, jest jeden mały, słabo zaopatrzony sklepik spożywczy, jest deszcz i, najważniejsze, są Bartka urodziny. Nie byle jakie, bo 30-te. Chyba trochę inaczej wyobrażał sobie swoje 30-te urodziny. Nie na patagońskim ziąbie, w deszczu, przy błotnistej drodze, zaledwie 6 kilometrów od granicy i jakieś 30 kilometrów od Futaleufú (naszego celu), zdany na niełaskę mijających nas nielicznych kierowców.
I kiedy światło słoneczne schowało się za horyzont, my skonsumowaliśmy urodzinową kolację w postaci bułek z serkiem topionym z pobliskiego sklepu, w którym niewiele więcej było i już mieliśmy zakładać plecaki i zawstydzeni dreptać do drzwi mieszkańców Los Cipreses, zatrzymał się on: Cristian. Wracał z wakacji narciarskich ze swoimi dziećmi i ojcem. Chłopcy ścisnęli się z tyłu, żebyśmy się zmieścili. Cristian przycisnął gaz, bo granicę zamykają o 21, za niewiele ponad godzinę. Zaczęliśmy rozmawiać, standardowe pytania: skąd jesteśmy, co robimy, dokąd jedziemy. I zanim dobrze zdążyliśmy się rozgadać, granica, kontrola, a jeszcze kilka kilometrów dalej, nasz cel: Futaleufú. Cristian daje nam swoją wizytówkę i zaprasza do Cañon del Blanco, kompleksu wód termalnych, który prowadzi w przepięknej dolinie z dala od wszystkiego. Takich zaproszeń się nie odrzuca! Żegnamy się, a jakiś tydzień lub dwa później spotykamy się ponownie, w Cañon del Blanco.
Miejsce położone jest po środku niczego: tuż przy parku narodowym Conguillo, jakieś 20 kilometrów od miejscowości Curacautin, w regionie Araucanía. Zasięg telefoniczny tu nie za bardzo dociera (czasem jest, a czasem go nie ma) – idealne miejsce na odcięcie się i relaks. Oczywiście w gorących termach. Najfajniej jest wieczorem, kiedy różnica temperatur między powietrzem a wodą się zwiększa, a podświetlona para wprowadza mistyczną atmosferę. Po odpowiednim wygrzaniu się przenosimy się do Fogón – wzorowanej na tradycyjnych chatach swego rodzaju restauracji. Wewnątrz długie drewniane stoły, otwarta kuchnia, klepisko zamiast podłogi, ognisko i wędzonki wiszące pod sufitem. Można coś przekąsić, napić się dobrego wina, pogadać z ludźmi lub po prostu posiedzieć i pogapić się w ogień (lub wyschnąć przy nim, jako że na zewnątrz prawie cały czas leje).
I tak codziennie przez kilka dni: termy, Fogón (nazwa bierze się od „fuego” – „ogień”, jako że ognisko jest tu najważniejsze i to ono odpowiada za przygotowanie posiłków), termy. Gdyby tylko nie padało nieustająco, moglibyśmy pochodzić po tutejszych górach albo pojechać niedaleko i pojeździć na nartach. W końcu jest zima i ciągle pada deszcz. Na narty za ciepło, na chodzenie za mokro i zbyt nieprzyjemnie. Zostają nam więc termy i Fogón… I książki. Przez tych kilka dni nadrobiliśmy zaległości czytelnicze, rozkoszowaliśmy się odpoczynkiem i odbyliśmy kilka naprawdę interesujących rozmów z ciekawymi ludźmi.
U Cristiana mogliśmy zostać dłużej niż tych kilka dni, ale po raz pierwszy od kilku miesięcy mieliśmy przed sobą plany wiążące nas daty lotów na Wyspę Wielkanocną, a trochę później lot do Buenos Aires, a jeszcze później do Polski i do Nowej Zelandii. Niestety więc nie mogliśmy zostać, pomimo tego, że Cristian rozwija Cañon del Blanco – rozbudowuje bazę noclegową, rozwija ofertę turystyczną – i potrzebował rąk do pracy. Los chciał, że nie spotkaliśmy go wcześniej, kiedy myśleliśmy o zatrzymaniu się gdzieś na wolontariat, ale wtedy, gdy nasz kalendarz zapełnił się datami lotów. Jednak nie ma tego złego, bo do Cañon del Blanco i Cristiana na pewno jeszcze wrócimy, ale zapewne latem: żeby móc bardziej docenić piękne góry, które termy otaczają.
Szukacie innych, ciekawych miejsc w Chile? Zajrzyjcie na stronę o Chile na naszym blogu!
A teraz BONUS: oferta pracy dla podróżujących po Chile!
My nie mogliśmy wspomóc Cristiana, ale jeśli ktoś z was planuje podróż po Chile i chciałby na chwilę się zatrzymać, ograniczyć wydatki i coś zarobić, to może to zrobić! Oto szczegóły:
Cristian szuka młodych ludzi z zagranicy do pracy latem: styczeń-luty oraz zimą: lipiec-sierpień na 30 lub 60 dni.
Wymagania:
– komunikatywny język angielski i przynajmniej podstawowy hiszpański
– pozytywne nastawienie do turystów i energia do pracy
– doświadczenie w obsłudze klientów mile widziane
Co oferuje:
– zakwaterowanie, wyżywienie i wynagrodzenie, dni wolne
– piękne i spokojne miejsce w górach, blisko natury i daleko od cywilizacji.
Jeśli jesteście zainteresowani, napiszcie do nas e-mail, przekażemy wam namiary.
Macie historię spotkań w podróży, które przyniosły wam nieoczekiwane zwroty akcji? Podzielcie się nimi w komentarzach!
[ezcol_1third][/ezcol_1third] [ezcol_1third][/ezcol_1third] [ezcol_1third_end][/ezcol_1third_end] Jeśli zarezerwujecie lot, noclegi lub samochód za pomocą powyższych linków, my dostaniemy parę groszy. Waszej rezerwacji nie zrobi to różnicy, a my wprawdzie kokosów nie zarobimy, ale zawsze na jakiś obiad czy wino się uzbiera 🙂 Dziękujemy!
3 Komentarze
Grażyna Wudniak
Wspaniały człowiek na Waszej drodze Macie szczęście do takich dobrych ludzi I oby tak dalej ☺☺
TropiMy Przygody
No właśnie kolejna taka nam na drodze stanęła! 🙂
Grażyna Wudniak
SUPER ☺