Frutillar, czyli chilijskie Poziomkowo Dolne
Idealny stożek wulkanu idealnie odcina się bielą od idealnie błękitnego nieba. Stoimy dokładnie na wprost wulkanu Osorno, na przeciwległym brzegu jeziora i nie możemy przestać się na niego gapić. Jesteśmy w samym środku pocztówki. Jesteśmy w chilijskim Frutillar.
Frutillar
Chcąc być bardziej dokładną (uwielbiam uszczegóławiać i być bardziej dokładną, co czasem doprowadza mojego męża do białej gorączki. Oh, well…) dodam, że jesteśmy we Frutillar Bajo (czyli Frutillar Dolny). Jest jeszcze Frutillar Alto (Górny) i, po prostu, Frutillar. Ten niski leży nad samym jeziorem, kilka kilometrów od dwóch pozostałych, które właściwie się łączą. „Frutilla” w niektórych południowoamerykańskich odmianach hiszpańskiego (m.in. w chilijskiej) oznacza „truskawkę”, a „frutilla silvestre” – poziomkę. Podobno rosło tu na tyle dużo poziomek, że dały nazwę miastu. Zatem jesteśmy w Poziomkowie. To już sama nazwa nakierowuje, że tu musi być cudownie! A jak do tego dołożyć położenie Frutillar – w chilijskiej Patagonii, nad pięknym jeziorem i naprzeciw jeszcze piękniejszego wulkanu, a właściwie to czterech wulkanów – możemy uznać Frutillar Bajo za miejsce idealne. Miejsce idealne do życia.
Często słyszymy pytanie, czy już znaleźliśmy „swoje miejsce na Ziemi”, czy wiemy, gdzie chcielibyśmy mieszkać. Prawda jest taka, że takich miejsc, w których byśmy mogli jest niewiele. Właściwie można by je zliczyć na palcach jednej ręki. A takich, w których zechcieliśmy, i to od pierwszego wejrzenia, jest jeszcze mniej. Dokładnie jedno i nazywa się Frutillar Bajo, Poziomkowo Dolne.
W całym Frutillar mieszka ponad 16 tys. osób, a we Frutillar Bajo – kilkaset. Właśnie tutaj, w 1856 roku niemieccy imigranci, w ramach chilijskiego planu kolonizacji Patagonii założyli wioskę, nad jeziorem Llanquihue. Te niemieckie wpływy widoczne są we Frutillar po dziś dzień: w architekturze, kuchni, podtrzymywaniu tradycji, a nawet w języku! Piękne drewniane domy cieszyły nasze oczy, a pyszny jabłkowy strudel i malinowy kuchen (z kruszonką!) podniebienia, w niczym nie przypominając przesłodzonych, tortowych ciast chilijskich.
Frutillar zwany jest też miastem muzyki ze względu na Teatr nad Jeziorem (Teatro del Lago). Jest to największy teatr w Chile z, podobno, najlepszą akustyką na całym kontynencie. W ciągu roku odbywa się tu sporo wydarzeń muzycznych, w tym największe na przełomie stycznia i lutego. Podobno miasto pełne jest wtedy turystów. Jednak teraz, w sierpniu, czyli w samym środku zimy jest tu w miarę pusto, cicho i cudownie. A do tego dzisiaj niebo się oczyściło, jakby specjalnie dla nas. Poprzednie dni padało nieustająco i kiedy zaplanowaliśmy, że jedziemy tak czy siak do Frutillar, los sprawił nam niespodziankę w postaci nieskazitelnej pogody, żebyśmy mogli zobaczyć wszystkie wulkany i zauroczyć się miasteczkiem. Najpiękniejszy z wulkanów to Osorno.
Mierzy 2 652 m n.p.m. i jest podręcznikowym przykładem wulkanu: idealny stożek oprószony śniegiem. Bliźniaczo podobny do wulkanu Fuji w Japonii, choć tego jeszcze nie widzieliśmy. Wprawdzie Osorno jest aktywny, ale to nie przeszkadza w opcjach zobaczenia go z bliska: wspinając się na niego latem lub jeżdżąc na nartach zimą. Pierwsza wykluczyła się sama ze względu na porę roku, drugą wykluczyliśmy sami ze względów finansowych. Niestety, narty w Chile do tanich nie należą! Pozostało nam więc rozkoszowanie się widokiem stożka i sesja fotograficzna wulkanu z jednym z najbardziej fotogenicznych molo, jakie w życiu widziałam.
Dlaczego więc moglibyśmy tu mieszkać? Skoro wulkan mógłby w każdym momencie wybuchnąć, zimą jest zimno, a latem mocno wieje? Dlatego, że jest pięknie i spokojnie. Codziennie inaczej, bo czasem góry w całości schowane są za chmurami, czasem tylko kawałek wulkanu się wychyli, a jeszcze kiedy indziej pokaże się w swej całej okazałości. No i to dobry punkt wypadowy w okoliczne Andy czy chilijskie fiordy. No i do argentyńskiej Patagonii. A co mielibyśmy tam robić? No właśnie tego nie wymyśliliśmy, więc pojechaliśmy dalej. Może kiedyś wrócimy?
Puerto Varas
Frutillar można by nazwać spokojniejszym bratem lub młodszą siostrą Puerto Varas. Trochę szkoda byłoby o nim nie wspomnieć. Położone nad tym samym jeziorem, tylko trochę na południe od Frutillar przyciąga jeszcze więcej turystów. Zachwalano nam je, więc po relaksie we Poziomkowie wsiedliśmy w autobus jadący do Puerto Varas. Historię ma podobną. Założono je kilka lat przed Frutillar i również zasiedlono niemieckimi imigrantami. Ciągnie się wzdłuż jeziora, skąd można podziwiać piękno wulkanów i gór. Co więc różni Puerto Varas od Frutillar? Liczba turystów i wielkich hoteli. Miasto jest po prostu bardziej znane wśród turystów i częściej przez nich odwiedzane. I dobrze dla nas! W Poziomkowie mieliśmy ciszę, spokój i piękne widoki prawie tylko dla siebie. Czego chcieć więcej?
Puerto Montt
Jeśli traficie do Frutillar czy Puerto Varas, zapewne traficie też do Puerto Montt, bo to najbliższe duże miasto, z którego odjeżdżają busy do miasteczek. Nie będę się o nim rozpisywać, bo serca nam nie skradło, ale podpowiem tylko, że będąc tam koniecznie trzeba się wybrać na Mercado de Angelmó. Poza wszystkim, co na targu można zawsze kupić, można tu spróbować świeżutkich ryb i owoców morza (mają świetne ceviche!) oraz przyjrzeć się z bliska pelikanom i lwom morskim, które zdają sobie nic nie robić z ludzkiej obecności i wychodzą na brzeg bez żadnych skrupułów. A jeśli chcecie wiedzieć o Puerto Montt więcej, zajrzyjcie do Doroty z Pewnego razu w Chile, która tam mieszka i swoją sporą wiedzą o mieście dzieli się na blogu.
Szukacie innych, ciekawych miejsc w Chile? Zajrzyjcie na stronę o Chile na naszym blogu!
Jak się wam podoba Frutillar Bajo? Myślicie, że moglibyście w nim zamieszkać, chociaż na chwilę? Macie takie swoje miejsca na Ziemi, w których chcielibyście mieszkać? Gdzie? Podzielcie się w komentarzach!
[ezcol_1third][/ezcol_1third] [ezcol_1third][/ezcol_1third] [ezcol_1third_end][/ezcol_1third_end] Jeśli zarezerwujecie lot, noclegi lub samochód za pomocą powyższych linków, my dostaniemy parę groszy. Waszej rezerwacji nie zrobi to różnicy, a my wprawdzie kokosów nie zarobimy, ale zawsze na jakiś obiad czy wino się uzbiera 🙂 Dziękujemy!
2 Komentarze
Ulek w Podróży
hmm ja chyba zostanę przy Bieszczadach :). Ale jak bym miała wybierać to może Turku w Finlandii w Dolinie Muminków 🙂
TropiMy Przygody
Och, Finlandia <3 Też bym tam chciała, ale raczej gdzieś w lesie na uboczu, nie w mieście. Choć Turku całkiem ładne jest 🙂