
Zero waste w podróży. Jak to się u nas zaczęło?
Tak do zera to się raczej nie da (a może się da, tylko my nie umiemy?), ale i tak warto próbować! Wierzymy, że nasze jednostkowe działania mają wpływ na nasze bezpośrednie otoczenie oraz globalnie na planetę. Dlatego właśnie przywiązujemy coraz większą wagę do bycia zero waste w podróży i w życiu codziennym.
Od naszego pobytu w Nowej Zelandii staramy się ograniczać produkcję niepotrzebnych śmieci. Już wcześniej troska o środowisko leżała nam na sercu, ale jednak nie kierowaliśmy się zasadami zero waste w życiu codziennym aż tak bardzo. Właściwie nasze działania ograniczały się do recyklingu, używania toreb materiałowych na zakupach, nie wyrzucania jedzenia i picia wody z kranu we własnych butelkach. Zaczęło się to zmieniać, kiedy w 2015 roku wyjechaliśmy w naszą Niekończącą Się Podróż Poślubną. Co się zmieniło w trakcie podróży? Dlaczego zaczęliśmy coraz bardziej się ograniczać i jak to zrobiliśmy? Co wy możecie zrobić, żeby choć trochę ulżyć naszej planecie?
Odpowiadając krótko: zmieniliśmy perspektywę, poszerzyliśmy horyzonty myślowe, zobaczyliśmy na własne oczy problemy, o których wcześniej tylko gdzieś słyszeliśmy czy czytaliśmy. A to ruszyło machinę, która doprowadziła nas do miejsca, w którym świadomie wolimy czasem utrudnić sobie wygodne życie na rzecz troski o Matkę Ziemię. Zaczęło się od minimalizmu w podróży (o którym niedawno pisałam), a skończyło się na… Jeszcze się nie skończyło, bo ograniczanie się i dążenie do bycia zero waste to ciągły proces. Ale o tym później.
Ameryka Południowa – zmiana w myśleniu
Ilości śmieci w miejscach, w których śmieci nie powinno być i lekkomyślność ludzi (np. wyrzucających bez skrupułów butelki przez okno autobusu przejeżdżającego przez rezerwat przyrody w Andach lub matka na małej łódce wyrzucająca papierek po cukierku swojej córki do Amazonki) przyprawiała nas o ciarki wielokrotnie. Ogromne ilości śmieci w parkach narodowych, wysoko w górach, na dnie kanionu, w rzece czy jeziorze tylko wzmogły narastającą w nas niechęć do plastiku i nabywania kolejnych rzeczy, które finalnie wylądują na oceanie (słyszeliście o Wielkiej Pacyficznej Plamie Śmieci?), a potem w brzuchu jakiejś ryby czy ptaka. Na końcu ryba ląduje na czyimś talerzu, smacznego. Gryzło nas to oboje coraz bardziej, zaczęliśmy więc zwracać coraz większą uwagę na to, co kupujemy, w czym jest to zapakowane i gdzie później skończy. Zaczęliśmy więcej czytać i oglądać różnych źródeł odnośnie degradacji środowiska, zero waste i tego, co my możemy zrobić. A potem polecieliśmy do Nowej Zelandii.
Nowa Zelandia – zmiana w zachowaniu
W Nowej Zelandii nasza miarka się przebrała. I to nie dlatego, że Nowa Zelandia wcale nie jest taka „zielona” i ekologiczna, na jaką się kreuje (ma naprawdę dobry PR w tym temacie, ale to temat na zupełnie osobne rozważania). Miarka przebrała się dlatego, że zobaczyliśmy, a właściwie doświadczyliśmy marnowania żywności w skali, o której nie mieliśmy wcześniej pojęcia. Nie jest tajemnicą, że ok. 1/3 całej produkowanej żywności na świecie ląduje w śmietniku. Sami już od kilku lat właściwie nie wyrzucamy jedzenia, bo nauczyliśmy się kupować tylko tyle, ile potrzebujemy i wykorzystywać to, czego nie zużyliśmy do jednego obiad (oraz resztki z niego) do przygotowania następnego. Nie zmienia to jednak faktu, że inni wyrzucają. I właśnie na zmarnowane jedzenie napatrzyliśmy się wystarczająco w Nowej Zelandii. Pracując w nowozelandzkich hotelach i domach wakacyjnych naoglądaliśmy się tylu zostawionych lub wyrzuconych do śmieci gotowych posiłków, warzyw, owoców, mięsa, chleba i każdego produktu spożywczego, jaki można znaleźć na półkach w markecie, że serce nam pękało za każdym razem. Pracując na kuchni w restauracji niejednokrotnie musiałam wyrzucić do kosza ledwie tkniętą potrawę. Pracowaliśmy też w magazynie sieci marketów, gdzie widzieliśmy całe kontenery wypełnione przeterminowanym jedzeniem, które nawet nie zdążyło trafić na marketową półkę. Co innego wiedzieć w teorii, ile żywności się marnuje, a co innego zobaczyć to na własne oczy. To był nasz moment przełomowy, który sprawił, że teraz świadomie i z nieskrywaną satysfakcją utrudniamy sobie codzienną egzystencję, zmieniając nasze nawyki i szukając coraz to nowych sposobów na ograniczanie produkcji śmieci i bycie bardziej zero waste. Te zdjęcia poniżej to zaledwie kropla w morzu tego, co zebraliśmy z Bartkiem w ciągu kilku miesięcy pracy w hotelach. Szokujące, czyż nie?
Zero waste w podróży i w życiu
Jak widzicie, przebyliśmy całkiem długą drogę do miejsca, w którym jesteśmy teraz. Jesteśmy też świadomi, że przed nami wciąż wiele wyzwań i zmian przyzwyczajeń. Nie przeraża nas to, bo wierzymy, że każdy z nas może zadbać o planetę i sprawić, że będzie czystsza i zdrowsza. I warto to robić! To naprawdę przynosi rezultaty, np. w ostatnich latach dzięki trendowi ograniczania spożywania mięsa i wzrostu popularności diety wegetariańskiej i wegańskiej, spożycie mięsa na świecie spadło o kilka procent w bardzo mięsnych krajach (np. USA, Szwecja, Dania, Nowa Zelandia. Po dokładne dane odsyłamy choćby tu, tu i tu). I to właśnie dlatego, że pojedyncze osoby decydują się nie spożywać produktów mięsnych wcale lub je ogranicza. Jednostkowe działanie, a ma globalny wpływ.
W głowie mamy zasadę 3R: reduce, reuse, recycle (w Polsce zwana czasem 3U: Unikaj [zbędnego kupowania], Użyj [ponownie], Utylizuj). Tutaj ważna jest kolejność: jeśli czegoś nie kupimy, to nie będziemy musieli się później martwić o recykling tego, co po tym zostanie. Proste, nie? I chyba nie muszę tu dodawać, że fajnie, że recykling istnieje, ale jeszcze lepiej, gdyby nie musiało go być. Dlatego właśnie najważniejsze, żeby ograniczać i nie produkować zbędnych ilości śmieci, które zalewają naszą planetę.
Skąd czerpać wiedzę?
Dobrym startem własnej drogi do bycia bardziej świadomym konsumentem, podchodzącym minimalistycznie do życia i ograniczającym produkcję śmieci jest czytanie książek, blogów, artykułów i oglądanie filmów dokumentalnych. Ciekawą pozycją otwierającą oczy na wiele kwestii jest książka Martina Caparrosa „Głód” (kolumbryna, ale warta przeczytania), na Netflixie jest kilka fajnych dokumentów oscylujących wokół tematu zmian środowiskowych wywoływanych przez człowieka (np. Chasing Ice, Chasing Coral, Mission Blue, A Plastic Ocean, Minimalism, What the Health, Fillet! Oh fish – ten akurat jest dostępny na YouTube i fajny TED Talk Tristrama Steawrta o marnowaniu żywności, który znajdziecie poniżej). Świetnym i bardzo praktycznym źródłem inspiracji i konkretnych porad, jak się ograniczać są grupy zero waste na Facebooku, gdzie ludzie wymieniają się swoim doświadczeniem i podpowiadają, co jak zrobić, żeby było zero waste. No i wiadomo, jest jeszcze nieskończona ilość stron internetowych i blogów poświęconych zarówno tematowi zero waste, byciu ekologicznym i dbaniu o planetę.
Co robimy my, żeby być bardziej zero waste?
Całą masę drobnych rzeczy, które finalnie dają (mamy nadzieję) pozytywny efekt. Ponieważ lista jest długa, powstał z niej osobny wpis, które możecie przeczytać tutaj!
Szukacie innych artykułów dotyczących ograniczania śmieci? Zajrzyjcie na naszą stronę o zero waste!
4 Komentarze
Anonim
A u nas tak ciężko z tym… To znaczy, w USA ciężko… Już mnie męczy odmawianie torby foliowej wpychanej z automatu przy każdym zakupie!
TropiMy Przygody
Tu się na dzielni chyba już przestali dziwić, że mamy w koszyku tysiąc warzyw i im to wszystko luzem wykładamy i nie chcemy foliówek, tylko wszystko do naszych toreb bawełnianych wrzucamy… „Aaa, to Ci dziwni” 🙂 No ale to prawda, w każdym supermarkece też od razu chcą do toreb foliowych wrzucać o_O
Bartosz
My z żona także staramy się jak najmniej wyrzucać. Najbardziej boli mnie to, że przynoszę z marketu masę plastikowych opakowań ;/
Koralina
Właśnie też nas te marketowe opakowania na wszystko bolą. Tam, gdzie możemy staramy się kupować albo bez opakowań albo z minimalnym, ale wciąż tego plastiku jest za dużo :/