
Do dopełnienia relacji z podróży po Rumunii, Mołdawii i Ukrainy zabrakło już tylko zdjęć. A zatem oto i one.
Do dopełnienia relacji z podróży po Rumunii, Mołdawii i Ukrainy zabrakło już tylko zdjęć. A zatem oto i one.
Wczoraj spędziliśmy jeszcze godzinę rano na plaży, a potem ruszyliśmy w drogę do Delty Dunaju. Po drodze mijaliśmy Babadag. Nic w nim specjalnego.
Sobotę spędziliśmy bardzo leniwie. Wraz z Benoit wybraliśmy się nad jezioro Snagov niedaleko Bukaresztu. Na jeziorze znajduje się niewielka wyspa z małym monastyrem, w którym, podobno, znajduje się grób Draculi. Na wysepkę można tylko dopłynąć stateczkiem, ale jakoś wtedy akurat nie pływał.
Pitesti to brzydkie miasto. No chyba, że ktoś jest fanem betonu i licznych pozostałości z czasów komunizmu, to wtedy będzie zachwycony. „Zwiedzenie” Pitesti zajęło nam jakieś 30 minut, wliczając w to wizytę w parku. I nic nie pominęliśmy, bo byliśmy z rodowitą mieszkanką miasta.
Dojechaliśmy do Pitesti. Z Sibiu udaliśmy się Szosą Transfogarską. Wprawdzie 160 km zamiast w 2,5 godziny przejeżdża się w 4, ale jest warta tego. Dlaczego? Bo idzie przez najwyższe pasmo rumuńskich Karpat. Oto i ona:
Wszystkim, którzy narzekają na polskie drogi, spieszę donieść, że naprawdę nie jest z tym tak źle i nie jesteśmy na szarym końcu Europy. Słowacy mają porównywalne szosy, Węgrzy trochę tylko lepsze, a Rumunia… Tutaj, jak robią drogę to tylko połowę jednego pasa (bo reszta chyba była całkiem dobra ich zdaniem). W sumie poniekąd jest to logiczne – droga najbardziej niszczy się od zewnętrznej strony, środek zostaje dobry, no to po co całość robić? Zostaje więc tylko półtora pasa dla obustronnego ruchu… Wystarcza. Bo musi. Po co więc na Zachodzie buduje się szerokie drogi? Półtora pasa jest wystarczające!