Północ kojarzy nam się ze śniegiem, zimnem i generalnie lodówką nawet w trakcie wakacji. Przynajmniej jeśli mieszkamy w Europie. Są jednak miejsca na świecie, gdzie myśląc o północy powiemy „ufff, tam to jest gorąco” i pomyślimy „kuźwa, znów się tam zgrzeję”. Takim miejscem jest Northland, najbardziej północny region Nowej Zelandii. To po co właściwie tam jechać, skoro tańszą opcję byłoby po prostu położyć się na chwilę na grillu?
Christchurch to miasto, przez które się przejeżdża. Albo przelatuje. Większość ludzi mówi „tam nic nie ma, leć do Christchurch, a później jedź…” i tu padają nazwy największych atrakcji wyspy. Część osób ewentualnie doradzi szybkie zwiedzanie miasta. A okolice Christchurch? Czy tam naprawdę nie ma nic ciekawego? Poniżej pokażemy wam, iż omijanie w pośpiechu tej części Nowej Zelandii może być sporym błędem.
Pierwsze skojarzenie z Nową Zelandią? Władca Pierścieni, wiadomo. A kolejne? Góry, lasy, jeziora, malownicze, sielskie krajobrazy, jeszcze więcej gór. Natura. Nie dziwi więc, że jedną z popularniejszych aktywności turystów jest łażenie po tych wszystkich górach. Ale jak przygotować trekking w Nowej Zelandii, żeby było to wrażenie niezapomniane nie tylko dla naszego portfela, ale również dla nas?
Tylko my dwoje, mała chatka w górach, grzane wino, ogień w kominku i niebo pełne gwiazd. I to nie byle jakie niebo, bo jedno z kilkunastu najczystszych na świecie, tzw. Park Ciemnego Nieba. Romantycznie do potęgi? Tak, ale jednak nie do końca. Chodźcie z nami na szlak Camp Stream Hut przy naszym kochanym Lake Tekapo, to się przekonacie.
Puste przestrzenie pomiędzy budynkami wypełniają parkingi, place budowy i sztuka. Parking przy parkingu, budowa przy budowie, mural na muralu. To nie jest typowe centrum miasta. To centrum Christchurch – miasta, które wciąż nie może się podźwignąć po trzęsieniach ziemi, które nawiedziły je w 2010 i 2011 roku.
Światła samochodu oświetlają 20 metrów drogi przed nami. Gdzieś po prawej stronie kryje się Lake Benmore – jedno z dwóch jezior, dla których wybraliśmy tę trasę. Wybór miejsca, jak się później okazało, świetny. Wybór czasu nieco gorszy, zmierzch zapadł zdecydowanie za szybko, albo to my byliśmy zbyt wolni. Koniec końców nie zobaczyliśmy nic. „Ale tu musi być pięknie… jak coś widać” mówi Koralina. No cóż, trzeba było wrócić.
Wyspa, o której dziś wam opowiem, przez większość swej historii nie była zasiedlona na stałe. Quail Island w języku Maori nazywa się O Tamahua, czyli „miejsce do zbierania jaj ptactwa morskiego” co mówi wystarczająco o celu, w jakim przypływała tu miejscowa ludność ze stałego lądu, zanim pojawili się Europejczycy.
Nowa Zelandia to kraj idealny na tzw. road trip. Kombinacji tras jest tyle, ile kierowców na drodze, ale są też trasy rekomendowane przez nowozelandzką organizację turystyczną. Postanowiliśmy sprawdzić jedną z najdłuższych z nich – Southern Scenic Route na Wyspie Południowej. Zapnijcie pasy i jedziemy!
Queenstown nazywane jest przez niektórych adrenalinową stolicą świata. Faktycznie, oferta sportów ekstremalnych robi wrażenie. Bez wątpienia jednak Queenstown jest pępkiem Południowej Wyspy i każdy prędzej czy później do niego trafia. Wszak łatwo się zachwycić, widząc zdjęcia miasteczka w internecie.
Przepiękne góry, spokojne, trawiaste doliny, rozgwieżdżone i czyste niebo oraz fiordy. Nie, nie jesteśmy w Norwegii, a w Nowej Zelandii i na weekend wybieramy do jednego z najpiękniejszych, ale i najbardziej kapryśnych pogodowo miejsc w kraju. Milford Sound, jedziemy!