Maroko pachnie. Czasem ladnie, czasem brzydko. Odkad wyszlismy z samolotu nasze nosy nie maja spokoju. Pachnie kadzidlami, jedzeniem, przyprawami, surowym miesem, skora, mieta, herbata. Pachnie wszystkim. Zaskakuje przeciwienstwami: nikomu sie nie spieszy nigdzie, ale wszystko dzieje sie szybko i dzieje sie duzo wszedzie dookola. Ale od poczatku.
Na lotnisku spotkalismy Ayndri – australijke (ze Sri Lanki), wsiedlismy do autobusu, ktory jechal do centrum i… czekalismy az sie zapelni i ruszy. Nie udalo nam sie dodzwonic do Alego z Imouzzer (u ktrego mielismy zostac z CSu), wiec razem z australijka postanowilismy znalezc hostel. Pan z autobusu probowal nam zasugerowac jeden, ale nie chcielismy. Zamowil nam taksowke, teoretycznie pod Niebieska Brame, gdzie chcielismy pojechac, a w rzeczywistosci pod hotel, ktory nam sugerowal. Wzielismy wiec kolejna, tym razem dobra. Hotelu pod Brama nie szukalismy – sam nas znalazl. Zimne pokoje z zimna woda w lazience, godzina czekania na tajine, bo przeciez komu sie spieszy, kto jest glodny? muwilismy sie z Alim na nastepny dzien, po zwiedzaniu Fezu. Oczywiscie wszyscy nas zaczepiali, zachecali do ich jedzenia, ich hotelu, ich sklepu itp. Zaczepil nas Marokanczyk, ktory za 10 dirhamow od osoby(1€) zaproponowal, ze pokaze nam garbarnie. Zgodzilismy sie, dolaczyl do niego kolega, zrobili nam przebieg (doslownie) po prawie calej medynie. Na koniec od wyczerpanych nas (zwiedzalismy z plecakami) zazadali nie 3o dirhamow, ale 100… Skonczylo sie na 60, malej sprzeczce i niesmaku… Po tej szalonej dobie zapragnelismy spokoju. Spotkalismy sie z Alim, Ayndri miala wsiasc w autobus do Marakeszu, ale Ali ja namowil, aby pojechala z nami do Imuzeer. Tu jest cudownie. Spokojnie przede wszystkim. Mama Aliego (nie mowi po angielsku, po francusku slabiej niz my(sic!)), ale jest przesympatyczna, zrobila nam dzis tradycyjne berberskie sniadanie i uczyla slowek po berbersku. Niedlugo idziemy do lazni marokanskiej, a pozniej sprobujemy tutejszego wina. A jutro dalej w droge: do Chefchaouen.
Pogoda tylko niezbyt udana, bo pada. I to ponoc my ten deszcz przywiezlismy:/
Musze sie tez pochwalic, ze kilka razy odbylam konwersacje (proste, ale zawsze) tylko i wylacznie po francusku:)
P.S. Przepraszam za wszelkie literowki, ale klawiatura jest dosc skomplikowana. Ciag dalszy prawdopodobnie nastapi.
[ezcol_1third][/ezcol_1third] [ezcol_1third][/ezcol_1third] [ezcol_1third_end][/ezcol_1third_end] Jeśli zarezerwujecie lot, noclegi lub samochód za pomocą powyższych linków, my dostaniemy parę groszy. Waszej rezerwacji nie zrobi to różnicy, a my wprawdzie kokosów nie zarobimy, ale zawsze na jakiś obiad czy wino się uzbiera 🙂 Dziękujemy!
- Tagi:
- fez,
- smaki podróży
2 Komentarze
rysio
Hej Aniołki ,aż tak gościnni ludzie ? – jeśli jest niesmak ,czy naciągają ?Dzielna jesteś z tą klawiaturą.Buziaczki -mama.
rysiek
Malenstwo, wlasnie, czy tam klawiaturka ma takie zupelnie niezrozumiale, arabskie slimaczki? Jak Ty, dziecko mozesz cos sensownego na takiej napisac… 🙁