Skip to content

TropiMy Przygody


Tydzień na patagońskim zadupiu

Tydzień na patagońskim zadupiu

Parafrazując klasyka: a gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać na patagońskie zadupie? Usłyszeliśmy taką propozycję w Buenos Aires i… rzuciliśmy wszystko (czyli w gruncie rzeczy niewiele) i wyjechaliśmy. Ale tylko na tydzień. Bo kolejne przygody czekały.

Autobus do i z najbliższej miejscowości odjeżdża i przyjeżdża stąd tylko 3 razy w tygodniu, a żeby pojechać do oddalonego o 120 kilometrów miasta trzeba się już trochę nagimnastykować. Do tego 3 malutkie sklepiki, w których kupi się to, co akurat jest, a nie to co się chce i brak zasięgu telefonicznego, o internecie nie wspominając. O matko, jakie zadupie! – można pomyśleć. I to prawda. Wioska Lago Rivadavia to prawdziwie patagońskie zadupie. Dlatego tak nam się tam spodobało. W życiu byśmy do tej wioski nie trafili, gdyby nie kilka zbiegów okoliczności. Albo przeznaczenie, jak kto woli.

Patagonia
Z Augustinem, naszym cudownym gospodarzem

A było to tak: w Buenos Aires zostaliśmy kilka dni na Couchsurfingu u przesympatycznego Mariano. W odwiedziny wpadł do niego kumpel z południa: Augustin. Kiedy któregoś dnia weszliśmy do mieszkania, nie zdążyliśmy się nawet przedstawić nowym przybyszom, jak Augustin zaprosił nas do siebie, do Patagonii. Takich zaproszeń nie odrzucamy. Wymieniliśmy się kontaktami, godzinę później chłopaków już nie było. Kilka tygodni później wyjeżdżaliśmy z argentyńskiego krańca świata, Ushuai, na północ. Cel: lodowiec Perito Moreno, a potem Villa Lago Rivadavia. Żeby nie było tak łatwo (zimą w Patagonii nic nie jest łatwe), droga pomiędzy El Calafate (miasto przy lodowcu) a Esquel (miasto niedaleko wioski Augustina) zimą jest nieczynna. Trzeba się cofać i jechać naokoło, co pożera więcej pieniędzy i czasu. Z Esquel do Cholily autobus odjeżdża 3 razy w tygodniu, a z Cholily do Villa Lago Rivadavia też 3 razy, ale w inne dni… No jakżeby inaczej! Oczywiście, z Esquel chcemy wyjechać w dzień, w który autobus nie jedzie. Decydujemy się więc stopować. Przed nami jakieś 170 km. Ziemia zmarznięta od nocnego przymrozku, w butelce szybko ochładza się herbata, a ludzie patrzą na naszą dwójkę przy drodze jak na UFO. Po jakiejś godzinie łapiemy pierwszy stop, ale tylko do rozwidlenia dróg kilka kilometrów dalej. Ku naszemu zaskoczeniu, przy znikomym ruchu na drodze dojeżdżamy do celu w ciągu jakichś 4 godzin.

Szutrowa droga, kilkanaście domów, konie, krowy, nieznane nam ptaki i góry dookoła. Żadnych turystów, pensjonaty pozamykane na wszystkie spusty, bo zimą nikt tu nie przyjeżdża. Poza nami. Dochodzimy pod wskazany adres, na końcu wioski i… oczom nie wierzymy. Piękny, drewniany dom, obok drugi mniejszy, wszystko u podnóży pięknej, ośnieżonej góry. Augustin nas wita, zabiera do naszego pokoju z widokiem na góry. Jak pięknie! Jest tylko jeden problem, o którym nie wiedzieliśmy. Nie tylko nie ma tutaj internetu, ale też zasięg łapie tylko w jednym miejscu w domu, przy oknie i to też przy odrobinie szczęścia. A my nawet nie daliśmy znać rodzicom, że będziemy odcięci. W pierwszym momencie byliśmy rozczarowani, bo planowaliśmy nadrobić zaległości na blogu, ale finalnie doceniliśmy to odcięcie.

Patagonia
Taki widok po przebudzeniu towarzyszył nam każdego poranka

Przez tydzień spacerowaliśmy po okolicy, podziwialiśmy rozpoczynający się tutaj park narodowy Los Alerces z jego niesamowitymi jeziorami i pięknymi górami. Spędziliśmy godziny na rozmowach z Augustinem i jego rodziną, która również odwiedziła naszego gospodarza. Nadrobiliśmy zaległości czytelnicze. Robiliśmy argentyńskie asado (grill), domowe pizze, placki ziemniaczane i cieszyliśmy się odcięciem od świata wirtualnego. Budziliśmy się z niezwykłym widokiem na góry za oknem. Codziennie innym, bo chmury raz zakrywały całą górę, raz ukazywały tylko jej fragment, a czasem odsłaniały ją w całej okazałości. Zbieraliśmy drewno do kominka, w którym codziennie wieczorem palił się ogień, a my wpatrywaliśmy się w niego. Czuliśmy, jakby czas się zatrzymał, świat dookoła nas zwolnił. Wypoczęliśmy od internetu, od nawyku ciągłego sprawdzania maili, powiadomień i patrzenia w telefony.

Patagonia
Argentyńskie asado, czyli grillowanie w większym gronie

Mieliśmy zostać kilka dni, zostaliśmy ponad tydzień. To był niezwykle oczyszczający czas i wyjeżdżaliśmy z Villa Lago Rivadavia wypoczęci oraz gotowi na ponowne podkręcenie tempa i kolejne wrażenia, a jednocześnie było nam trochę smutno, że ta powolna sielanka się kończy. Bo nawet w podróży czasem potrzeba się zatrzymać, zwolnić, odciąć od internetu, ciągłych wrażeń, żeby później móc je bardziej doceniać. Zresztą sami zobaczcie, nie zaszylibyście się w tym miejscu na kilka dni?

Szukacie ciekawych miejsc w Argentynie? Zajrzyjcie na stronę o Argentynie na naszym blogu!

A Wy, robicie sobie czasem taki odwyk od codzienności, internetu i telefonu? Uważacie, że jest potrzebny? Podzielcie się swoimi opiniami w komentarzach!

[ezcol_1third]zarezerwuj lot[/ezcol_1third] [ezcol_1third]zarezerwuj nocleg[/ezcol_1third] [ezcol_1third_end]wypożycz samochód[/ezcol_1third_end] Jeśli zarezerwujecie lot, noclegi lub samochód za pomocą powyższych linków, my dostaniemy parę groszy. Waszej rezerwacji nie zrobi to różnicy, a my wprawdzie kokosów nie zarobimy, ale zawsze na jakiś obiad czy wino się uzbiera 🙂 Dziękujemy!

2 Komentarze

  • zciekawoscia

    5 stycznia, 2017

    My podobny detoks zrobiliśmy sobie na polu namiotowym w Tolhuin, jakieś 100 km przed Ushuaią. Jezioro, góry i namiot w drewnianym tipi 🙂

    • Bartek

      8 stycznia, 2017

      No to też niezły klimat, a krajobrazy dokoła też niezłe mieliście 🙂 Dobrze robi na podładowanie baterii przed dalszą drogą taki detoks 🙂

Podziel się swoją opinią