4 nad ranem, śnieg mocno zacina, droga śliska. Trójka pasażerów śpi, Karola prowadzi samochód, jadąc nie więcej niż 40 km/h. Nagle budzi nas gwałtowne szarpnięcie, o mały włos nie uderzam głową w szybę, za którą widzę niebezpiecznie zbliżające się drzewa. Miewałam w życiu lepsze pobudki i zanim orientuję się, co się stało, samochód już stoi. Problem w tym, że nie na drodze, tylko w zaspie śnieżnej na poboczu. Koła kręcą się w miejscu, auto ani drgnie, a my jesteśmy o 4 nad ranem głęboko w Laponii, przy drodze, na której ostatni samochód mijaliśmy… jakieś 2 godziny wcześniej!
Jeszcze całkiem do niedawna Finlandia kojarzyła mi się ze Św. Mikołajem, zimnem i wódką. Obecnie, po spędzeniu 4 miesięcy w Kraju Reniferów kojarzy mi się on przede wszystkim ze Św. Mikołajem, zimnem i ciemnością, wódką, spokojem, przyrodą, sauną i, oczywiście, z reniferami. Każde z tych skojarzeń wymaga wyjaśnienia, co poniżej uczynię.
To był ciekawy weekend z dala od cywilizacji. Tak właśnie wielu Finów spędza weekendy. Daleko od miasta, bez udogodnień, na łonie natury Po 7-kilometrowym spacerze dotarliśmy do domku nad jeziorem w środku lasu.
Zanim o dzisiejszym wypadzie do Raumy, wrócę do wczorajszego wieczoru. Zostałam królową „vip party”:) Główną zaletą tej imprezy, było to, że była kameralna, co odróżniło ją od wszystkich pozostałych. Zamiast jakiejś setki osób, było ok. 20. Potem poszliśmy do klubu, bo ze specjalną kartą, którą rozdawali na poprzedniej imprezie (której nie mam, ale bez niej też udało się wejść) od 22 do 24, alkohol był ZA DARMO. To wymaga wyjaśnienia. Przy wejściu dostawało się swoją szklankę i można ją było do upadłego (lub do północy) uzupełniać piwem, ciderem lub ginem z czymś tam. Nawet nie było zbyt wielkiej kolejki do baru, choć wszyscy ciągle uzupełniali szklanki.
Byliśmy w Helsinkach. Bardzo ładne i przyjazne miasto. Zwiedziliśmy najciekawsze atrakcje miasta. Warte zobaczenia.