
Gwiazdy, góry i my. Odcięci od wszystkiego w Camp Stream Hut
Tylko my dwoje, mała chatka w górach, grzane wino, ogień w kominku i niebo pełne gwiazd. I to nie byle jakie niebo, bo jedno z kilkunastu najczystszych na świecie, tzw. Park Ciemnego Nieba. Romantycznie do potęgi? Tak, ale jednak nie do końca. Chodźcie z nami na szlak Camp Stream Hut przy naszym kochanym Lake Tekapo, to się przekonacie.
Camp Stream Hut to mała chatka w górach, która stoi na trasie Te Araroa, czyli szlaku wiodącego z samej północny na koniec południa Nowej Zelandii. Nie, nie przeszliśmy tego liczącego ok. 3000 kilometrów szlaku. Wprawdzie Bartek chciałby to kiedyś zrobić, a ja patrzę na ten pomysł z lekką nutą sceptycyzmu (czytaj: nie ma opcji, żebym się kiedykolwiek zdecydowała). Lubię chodzić po górach, ale tak przez kilka dni, nie miesięcy. Na szczęście, żeby dotrzeć do Camp Stream Hut z naszej bazy wypadowej, czyli Lake Tekapo, i spędzić tam noc potrzebowaliśmy jedynie dwóch dni.
Powód był prosty: chcieliśmy spędzić noc w nowozelandzkich górach, z dala od cywilizacji (o to akurat w Nowej Zelandii nietrudno). Spędzić weekend bez zasięgu telefonicznego, na łonie natury. Niezwykle malowniczej natury. Za dnia iść i odpoczywać leżąc na trawie, w nocy podziwiać rozgwieżdżone milionem gwiazd niebo. Odciąć się na chwilę i wykorzystać fakt, że mieszkamy w górach, które nie są poprzecinane milionem szlaków pełnych turystów. Tak właściwie, to w ogóle nie są zbytnio poprzecinane szlakami. Dlatego z tych kilku nielicznych wybieramy Camp Stream Hut Track.
Trekking w mokrym bucie
Z Lake Tekapo wyruszamy rano. Do początku trasy musimy dojechać szutrową drogą, jakieś 30 kilometrów. Zostawiamy samochód przed zamkniętą bramą, która nie pozwala przejechać dalej, choć to jeszcze nie jest początek naszego szlaku. Pierwszy etap nie jest zatem najciekawszy, bo idziemy szutrową drogą, lekko pod górę. Trochę zniecierpliwieni, po ok. godzinie docieramy do faktycznego szlaku. Zbaczamy więc z drogi prowadzącej do kompleksu narciarskiego Roundhill i wchodzimy na wąską ścieżkę pośród wysuszonych traw, która po kilku godzinach ma nas doprowadzić do naszej romantycznej chatki w górach. Pierwsza część jest bardzo przyjemna: piękne widoki, prawie cały czas płasko – idealnie. Idziemy wzdłuż kanionu, który będziemy musieli przeciąć. Ledwie widoczna ścieżka zaczyna nas prowadzić po stromej ścianie w dół. Schodzimy. Ja oczywiście zaczynam narzekać, że będziemy musieli wrócić tą samą drogą i wspinać się po tej niezbyt przyjaznej stromiźnie. Po bardzo wąskich ścieżkach na andyjskich stromych zboczach w Kanionie Colca i nieopodal Tęczowej Góry przestałam czuć się komfortowo ze świadomością, że nie będę miała się na czym zatrzymać, jeśli źle postawię nogę. Zeszliśmy jednak w całości, bez turlania się po zboczu.
Na dole czekała na nas niespodzianka w postaci mocno podmokłego terenu. Nasze buty całkiem dobrze chroniły stopę od wody dopóki nie stanęłam w wodzie po kostki. Woda wlała się za cholewy, więc żadne wodoodporne warstwy już nie pomogły. Trudno, trzeba iść dalej w mokrych butach. Doszliśmy do rozwidlenia rzeki. Tyczek wyznaczających trasę, jak okiem sięgnąć, nigdzie nie było. Z mapy wiedzieliśmy jednak, że mamy się kierować w lewo. A zatem trzeba przeciąć rzekę. Żadnego mostku, żadnych kamieni po których można by się przedostać na drugi brzeg. Nurt całkiem wartki, ale przecież nie zawrócimy. Ściągamy buty, podwijamy wysoko spodnie, pomagamy sobie kijkami trekkingowymi (bez nich byłoby zdecydowanie trudniej) i… hop do lodowatej wody! Przeszliśmy zadowoleni z tej niespodziewanej przeszkody, myśląc, że to ostatnia…
Nieopodal ostatniego stromego podejścia, za którym czekała na nas pusta chatka musieliśmy przejść drugą rzekę. Wprawdzie tę dało się pokonać po kamieniach, ale na tyle śliskich, że tym razem Bartek wpadł jedną nogą do wody, dołączając do teamu z jednym mokrym butem. Cóż zrobić, przygoda. Kiedy po stromym podejściu naszym oczom ukazała się niewielka polana, a na niej Camp Stream Hut, wiedzieliśmy, że było warto. W blaszanym domku nikogo, dookoła cisza i pustka. Tylko na przeciwległym zboczu owce podskubywały trawę i zafrapowane naszą obecnością spoglądały, kto im się kręci po okolicy.
Noc pod gwiazdami
Chatka mocno podstawowa, ale jakieś materace na łóżkach były, stolik i kuchenka opalana drewnem – wszystko, co było nam potrzebne do przetrwania. Mieliśmy przed sobą jeszcze kilka godzin światła dziennego, co wykorzystaliśmy na rozpalenie kozy. Zajęło to z dobrą godzinę, bo piec był stary, cug prawie zerowy, a do tego wszystkiego… nieszczelny. Wreszcie mój mąż poradził sobie z piecem i ogień już regularnie nagrzewał pomieszczenie. Skoro jednak był nieszczelny, to dym uciekał nie tylko kominem ponad dachem, ale również wewnątrz, robiąc z naszej chatki zadymioną komorę. Palić i mieć ciepło, ale siedzieć w kłębach dymu czy marznąć, ale w oddychać czystym powietrzem? Oto jest pytanie. Zdecydowaliśmy się na coś pośrodku – zostawiliśmy otwarte drzwi, żeby dym mógł się wymieniać z czystym, górskim powietrzem. Zjedliśmy naszą kolację na ciepło (ugotowany wcześniej ryż z hinduskim gotowym daniem – naszym ulubionym posiłkiem campingowym) i zrobiliśmy grzane wino. Do romantycznego nastroju brakowało już tylko zachodu słońca i rozgwieżdżonego nieba. Niestety, słońce zaszło za kłębiastymi, gęstymi chmurami, a gwiazdy się nie chciały pokazać. Dopiero późnym wieczorem trochę się przetarło i mogliśmy cieszyć się piękną nocą pośród pustych gór (niebo tutaj jest wyjątkowe czyste i widać na nim pięknie gwiazdy, zupełnie jak na pustyni Atacama w Chile).
Szukacie innych miejsc w Nowej Zelandii? Zajrzyjcie na stronę o Nowej Zelandii na naszym blogu!
Noc z myszami
Dopaliliśmy drewno, wywietrzyliśmy porządnie chatkę przed snem, żeby jak najmniej dymu wdychać podczas snu i zapakowaliśmy się w nasze ciepłe śpiwory licząc na szybki sen. W jak wielkim błędzie byliśmy… Chwilę po tym, jak przyłożyliśmy głowy do poduszek zrobionych z naszych kurtek, zaczęło się. Chrobotanie, chrumkanie, szum i szelest reklamówki, która służyła za worek na śmieci. Weszły do domku, wyszły z niego, weszły do reklamówki, wyszły. Co lekko przysnęłam, to znowu tup, tup, tup po ukośnej ramie łóżka piętrowego. Cały romantyzm wieczoru poszedł więc z dymem z nieszczelnego komina i wyszedł z myszami, które dopiero wraz z promieniami wschodzącego słońca postanowiły zakończyć swój nocny koncert. Przy śniadaniu mieliśmy niecny plan, żeby znaleźć ich kryjówkę i trochę im pohałasować w ramach odwetu, ale odpuściliśmy. Szczęśliwie, wschód słońca był piękny i choćby dla niego warto było tej nocy nie przespać.
Wróciliśmy do Lake Tekapo niewyspani, uwędzeni (nawet nasza herbata do śniadania, którą zrobiliśmy poprzedniego wieczora była uwędzona) i ze wszystkimi rzeczami śmierdzącymi dymem, ale szczęśliwi. Bo to było cudowne doświadczenie i pomimo niewygód powtórzylibyśmy to bez zastanowienia!
Lubicie odcinać się raz na jakiś czas od wszystkiego? Gdzie wtedy się wybieracie? Jeśli szukacie inspiracji na inne górskie wycieczki w Nowej Zelandii polecamy nasze teksty o Lake Benmore i okolicach Queenstown.
[ezcol_1third][/ezcol_1third] [ezcol_1third]
[/ezcol_1third] [ezcol_1third_end]
[/ezcol_1third_end] Jeśli zarezerwujecie lot, noclegi lub campera za pomocą powyższych linków, my dostaniemy parę groszy. Waszej rezerwacji nie zrobi to różnicy, a my wprawdzie kokosów nie zarobimy, ale zawsze na jakiś obiad czy wino się uzbiera 🙂 Dziękujemy!
4 Komentarze
piotr
Fajna wycieczka. Mała rada – zatyczki do uszu powinny wystarczyć, żeby nie słyszeć myszy 😉
Koralina
Jasne, pod warunkiem, że je się weźmie ze sobą 😉 Następnym razem będziemy pamiętać 🙂
Duecik
Wysoce wspaniała przygoda!
Abstrakcyjny zdaje się być fakt, że człowiek jest w stanie przemierzyć dziesiątki kilometrów, sprostać lodowatym nurtom oraz znieść nieprzyjemne odgłosy nocy, tylko po to, aby doświadczyć odpoczynku i oderwać się od wciąż rozwijającego się świata technologii. Jednak, gdyby w Tokio, Los Angeles, czy Paryżu na moment zabrakło prądu, jakbyśmy się do tego zdarzenia ustosunkowali?
Krajobrazy fantastyczne, zaraz po przeczytaniu Waszego artykułu obejrzymy Władcę Pierścieni, aby choć przez moment poczuć klimat, który towarzyszył Wam podczas podróży.
Jak sądzimy, nawet myszy nie są w stanie znacząco wpłynąć na atmosferę, kiedy można postawić je w obliczu tak majestatycznego nieba, cudowne…
Serdecznie pozdrawiamy
Koralina
Dziękujemy za miłe słowa i cieszymy się, że zainspirowaliśmy 🙂 Oglądajcie, oglądajcie, bo będzie jeszcze tekst o lokalizacjach, w których kręcono Władcę Pierścieni, to sobie porównacie, jak wygląda to w rzeczywistości a jak w filmie 🙂