W piękne niedziele południe wsiadłem na rower, aby zrobić zdjęcia ukazujące jedną z ciekawszych i zdecydowanie mniej oczywistych atrakcji Wrocławia. Podobną znaleźć można w Stuttgarcie, Brnie, Zurychu, Pradze i Wiedniu. O tym, iż miejsce to jest czymś więcej niż grupą bloków rozsianych po osiedlu domków jednorodzinnych świadczą jedynie małe tabliczki z numerami domów i kodami QR przyczepionymi do ogrodzeń i słupów przed (niektórymi tylko) obiektami wchodzącymi w skład WuWy, jednej z największych atrakcji Wrocławia. Wuwa, która szczęścia nie ma.
Podwodny świat ma w sobie coś wyjątkowego, coś ciekawego. Jakiś magnetyzm, który przyciąga. Z tego powodu marzy mi się nurkowanie (i jego kurs mam w planach, jak dotrzemy do Azji). Jednak póki co, muszę się zadowolić tym podwodnym światem oglądanym zza szyby. A ten powstał w ubiegłym roku pod naszym nosem, czyli we wrocławskim ZOO. Nazywa się Afrykarium i jest warte odwiedzenia.
Lubicie labirynty? Ja tak, bo to fajna zabawa. Przy drodze nr 8, jakieś 20 kilometrów od Wrocławia, obok Kobierzyc powstał labirynt. Nietypowy, bo w polu kukurydzy. Producent tych złotych ziarenek postanowił promować w ten sposób kukurydzę i dać ludziom powód do zabawy. Atrakcja jest jednak tymczasowa, bo pod koniec października zostanie skoszona.
Podróże dzielą się na te duże i małe. Te drugie mogą być bardzo, bardzo małe. Taką właśnie podróż dziś odbyłam. Pojechaliśmy na wrocławski Brochów.
Właśnie odebrałam efekty zabaw z moim wartym 2 złote aparatem analogowym. Niby nic specjalnego, ale coś fajnego w tych zdjęciach jest. Teraz czas założyć czarno-białą kliszę do Smieny, którą dostałam i, która mam nadzieję, wciąż działa.
Ty razem się udało! Wybraliśmy się do portu miejskiego, żeby przetestować aparat i trochę pocykać. Było trochę zimno, ale bardzo przyjemnie i, chyba, owocnie. Zresztą, oceńcie sami!